11 listopada, 2017 Rzepka

Akcja „WILDGARST”

Szwajcaria, Alpy, noc, blask księżyca i migoczące w oddali punkciki gwiazd. Idealna pogoda, która być może tym razem pozwoli „odhaczyć” kolejny punkt z mojej listy marzeń? Tym razem celem jest szczyt położony na wysokości  2 891 m.n.p.m. Atakujemy Wildgarst!

Kto rano wstaje?

Godzina 1.15 pobudka. Sprawdzam sprzęt i niezbędny ekwipunek potrzebny do przetrwania tego dnia, nie jest to może Mount Everest ale są to jednak góry, a do nich trzeba mieć szacunek. Zabieram tylko niezbędne rzeczy by nie dźwigać niepotrzebnie dodatkowego ciężaru. Oczywiście najważniejsze rzeczy jak aparat i obiektyw spakowane w pierwszej kolejności, choć akurat o tym byłoby trudno zapomnieć.

Godzina 1.30, wciągam na plecy ważący jakieś 10kg plecak i zaczynamy! Po wyjściu z domku pierwsza rzecz czyli pogoda… Jest dobrze, nawet bardzo! Bezchmurne niebo i pięknie błyszczący nad głową księżyc. Prognozy były dobre więc póki co wszystko idzie zgodnie z planem, jednak w głowie jest myśl, która nie daje spokoju do samego wyjścia na szczyt: To są góry! Tutaj pogoda może zmienić się w ciągu kilku minut.
O 1.40 dołączam do Qny i kopeńka. Zaczynamy naszą podróż, która potrwa jeszcze 7 godzin. (To nie jest moja pierwsza wyprawa na Wildgarst, byłem tam już w 2015 roku, jednak ze względu na pogodę pokazy zostały wtedy odwołane a na pocieszenie przeleciał nam nad głowami Pilatus 🙂 Względem tej wyprawy nasza obecna zmieniła się jeszcze w jednym dość istotnym aspekcie o którym za chwilę.)
Po drodze zgarniamy jeszcze bivera, który mieszka 2 kilometry dalej, tutaj pojawia się pierwsze obniżenie naszych morale. Asfaltową drogę, która prowadzi jeszcze przez 4 kilometry do wejścia na szlak, mieliśmy pokonać samochodem jednak szwajcarzy zgodnie z zapowiedziami drogę zablokowali. Niestety wszystko wskazuje na to, że ten odcinek drogi pokonamy jednak „z buta”. Dzięki czemu do naszych ostatecznych statystyk doliczymy dodatkowe 8 kilometrów! Jeszcze dwa lata wcześniej była możliwość pokonania tego odcinka samochodem…

Profil naszej trasy na zegarku Qny

Jak to dobrze, że nasze wyjście rozpoczyna się w nocy, kiedy to wyprzedzająca nas rzeczywistość w postaci przepaści i stromizny szlaku jest jakby mniej przerażająca, choć jasność księżyca wcale tego nie ułatwia. Z naszej 4-osobowej grupy na Wildgarst byli wszyscy poza biverem, więc trasa jest nam ogólnie znana jednak mimo wszystko naszym największym zmartwieniem jest to czy nie zgubimy szlaku, który w nocy jest wyjątkowo trudny do znalezienia. Tym razem jednak podróż przebiega nam wyjątkowo sprawnie do momentu kiedy pojawił się śnieg… I w taki oto sposób szlak szlag trafił 🙂 Ponieważ oznaczenia malowane są na kamieniach, praktycznie 90% z nich była niewidoczna. Blask księżyca co prawda dość mocno nam pomagał ale prawdziwą pomocą okazały się ślady naszych poprzedników, które w śniegu pięknie wskazywały nam drogę i dzięki nim mogliśmy dotrzeć bez większych problemów na sam szczyt. Prawdopodobnie bez tego nasza podróż zakończyła by się na poziomie pojawienia się śniegu a w najlepszym wypadku bardzo mocno opóźniła. Na szczycie zameldowaliśmy się o godzinie 8.20.

Pierwsze minuty na szczycie!


Klimaty Wildgarst


Klimaty Wildgarst czyli m. in. słynny Eiger (po prawej) i Schwarzhorn (po lewej)

Zaczynamy!

Po „zalogowaniu” się na szczycie mamy niewiele czasu na uzupełnienie energii, płynów i ogarniecie sprzętu, więc raczej szybkimi ruchami przygotowujemy się na rozpoczęcie treningów. Dochodzi godzina 8.45 już słychać ten znajomy dźwięk startujących Hornetów z położonej prawie 2400 metrów niżej bazy w Meiringen. Czekamy na godzinę 9.00 i wtedy zacznie się to na co wszyscy tutaj czekamy, niektórzy podobnie jak ja będą mieli okazję pierwszy raz zobaczyć to niesamowite show. Warunki są wyśmienite, widoczność sięga kilkudziesięciu kilometrów, Hornety też już są w powietrzu, tym razem musi się udać!

Dochodzi 9.00 na radiu jednego z fotografów stojących obok słychać głosy pilotów, spojrzenia i obiektywy ludzi których widzimy na KP skierowane są w jedną stroną a to oznacza tylko jedno. Lecą! W tym momencie jakieś 500 metrów niżej wylatują nam pięknie dwie sztuki F-18 z pióropuszem flar jako tradycyjny znak rozpoczęcia treningów.

Przelot Hornetów nad „KP”

Nie zajmujemy się jednak nimi zbyt długo bo teraz zaczynamy prawdziwą zabawę. Część fotografów już ma podniesione obiektywy wyraźnie mierząc w stronę naszych „celów”, ja jeszcze nic nie widzę, na tle gór sylwetki samolotów są praktycznie niewidoczne… Jest! Nie! To cień! Momentalnie przemieszczający się po zboczu góry, jest też i on, punkcik który właśnie odpala serię strzałów ze swoich działek do tarcz będących jego celem… By już chwilę ten sam punkcik stał się naszym celem, a ten cel to nic innego jak F-18 Hornet, który mknie w naszym kierunku z ogromną prędkością kilkuset kilometrów na godzinę! To co jeszcze przed chwilą, stanowiło mały punkcik w mgnieniu oka zamienia się w potężną sylwetkę myśliwca, zmierzającego prosto na nas, aby tuż przed szczytem wykonać obrót na plecy i przewalić się kilka metrów nad naszymi głowami i zejść do doliny. Nie ma jednak czasu na zachwyty, jeszcze nie zdążyłem się dobrze obrócić a już kolejny „cel” zmierza prosto na Wildgarst. W treningu biorą udział 4 samoloty, po serii strzałów każdy z nich mniej lub bardziej przelatuje nad naszymi głowami. Następnie schodzą do doliny za naszymi plecami, zawracają i przelatując obok nas zmierzają do ostrzelania pozostałych tarcz, te naloty nie są już tak widowiskowe ale nadal pozostawiają okazję do zrobienia dobrego zdjęcia.

Pierwszy Hornet!


Walka świateł i cieni 🙂


Klasyk!


I na plecy go!


Po prostu Szwajcaria!

Po dwóch seriach przychodzi kolej na samoloty F-5 Freedom Fighter. Schemat jest dokładnie ten sam, seria strzałów a następnie nalot na nasze pozycje 🙂 Tego akurat się spodziewaliśmy ale, że piloci będą latać połowę niżej już niekoniecznie! Przerwy między samolotami są również zdecydowanie mniejsze niż w przypadku Hornetów, co sprawia nieco więcej trudności w robieniu zdjęć, ale właśnie to lubię najbardziej.
Po zakończonym strzelaniu wyraźnie było słychać, że „piątki” latają jeszcze gdzieś w pobliżu. Nagle jeden z fotografów pokazuje ręką na wprost tak jakby coś leciało w naszą stronę… I rzeczywiście, są! Trzy F-5 w ciasnym szyku, robią zakręt w lewo i lecą prosto na nas schodząc głęboko do doliny by potem w formacji przelecieć tuż nad naszymi głowami. Dostaliśmy chyba niezłą niespodziankę bo takiego przelotu nigdy wcześniej i nigdy później jeszcze w Axalp nie widziałem 🙂

Trójka F-5


Ostatecznie w kadrze zmieścił się tylko jeden!

A tak wyglądało to z perspektywy GoPro bivera 🙂

Po 20 minutach tego niesamowitego widowiska czekamy do godziny 14.00 na kolejną rundę treningów!

W trakcie naszego oczekiwania piloci „bawią się” w najlepsze! 🙂

Św. Piotr na Wildgarst? 🙂 fot. biver

Runda 2!

Ta rozpoczyna się jak zwykle o godzinie 14.00 i ma niemal identyczny przebieg jak poranna Runda 1 z tym, że teraz tymi niżej latającymi są Hornety. Więc wynik walki można uznać za remisowy! 🙂

A w taki właśnie sposób powstawały te zdjęcia. Widok z GoPro zamocowanego na aparacie Qny. Poznajecie tego gościa po prawej w jaskrawych rękawiczkach? 😉

Zaraz po treningach na teren poligonu przybywają kolejne punkty programu: Pilatus PC-21, Super Puma, Solo Hornet i Patroullie Suisse jednak dla nas „robota” skończyła się na ostatnim strzelającym F-5. Teraz czeka nas 4 godziny drogi w dół, więc to najlepszy czas by zacząć się pakować i myśleć o powrocie jeszcze przed zmrokiem. Z atrakcji nie tracimy praktycznie nic bo wszystko dzieje się bardzo daleko od nas, więc robienie zdjęć ze szczytu praktycznie mija się z celem.
Podróż w dół teoretycznie jest łatwiejsza, a może nie tyle łatwiejsza co szybsza, osobiście wolę iść pod górę 🙂 Śnieg, który rano był zmrożony i „trzymał” teraz był miękki i śliski (jak to śnieg :)) co w połączeniu z trawą na podłożu dawało mniej lub bardziej spektakularne wywrotki, na całe szczęście bez urazów! 🙂 W trakcie zejścia w pewnym momencie zgubiliśmy też szlak dzięki czemu odkryliśmy ładne jezioro i dołożyliśmy sobie prawie godzinę drogi… Na całe szczęście po odzyskaniu szlaku pozostała trasa przebiegała już bez większych problemów i na miejscu zameldowaliśmy się po godzinie 18.

A cała wyprawa to:

  • 7 godzin – wyjście na szczyt
  • 4 godziny – zejście
  • 26 kilometrów pokonanej trasy
  • około 1600 metrów przewyższenia
  • 20 minut latania
  • 800 zdjęć

To była naprawdę wymagająca fizycznie wyprawa, jednak warta każdego kroku. Była MOC w powietrzu i dopisało nam szczęście, czego chcieć więcej? 🙂

Jeśli podobał Wam się artykuł, dajcie proszę znać w komentarzu. Jeśli nie to też dajcie znać, będzie łatwiej na przyszłość! Oczywiście bardzo mile widziane udostępnienia i dzielenie się z innymi! A to co najważniejsze z całej wyprawy znajdziecie poniżej 🙂

  • Udostępnij

Kliknij tutaj aby zobaczyć całą galerię z tegorocznego Axalp!

GALERIA AXALP 2017
  • Udostępnij
, , , , , ,

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *